wtorek, 1 grudnia 2015

Czekoladowe niebo

Już chyba wspominałem, jak wielkim jestem łasuchem. Ciasta, ciasteczka czy inne desery - to jest to! Jednak z tego wszystkiego największą moją słabością jest czekolada. Uwielbiam ją w każdej formie, czy to jako składnik deseru, czy deser sam w sobie, w postaci tabliczki. No właśnie, tabliczka czekolady to dla mnie bardzo niebezpieczny twór, który jakoś zbyt długo w moim towarzystwie nie może przetrwać. Niektórym to się się wydaje dziwne, ale jeśli już napoczynam tabliczkę, to zwykle dość szybo ją kończę: to kwestia godziny, maksymalnie dwóch. Jeśli chodzi o desery na bazie czekolady, to prym wiedzie oczywiście klasyk - brownie. Ciasto idealne: mocno czekoladowe, wilgotne i ciężkie, do tego bardzo łatwe w przygotowaniu. Czego chcieć więcej? Chyba po prostu kolejnego kawałka....... :D

Trochę nudy....ale czy na pewno?

Po ciężkim dniu zajęć zwykle nie chcę mi się nic robić. Jednak głód nie wybiera, a do tego aura za oknem sprawia, że chce się zjeść coś ciepłego. Dokładając do tego fakt, iż już długi czas niczego nie gotowałem (niemal cały tydzień!), postanowiłem ostatnio zrobić coś pożywnego. Od jakiegoś czasu chodziła za mną jakaś orientalna zupa (nie mylić z zupką chińską z torebki :) ). Jako że akurat kuchnia azjatycka nie jest moją specjalnością, może nie dlatego, że mi nie wychodzi, a po prostu nie jest moją ulubioną, postawiłem na wariacje na temat rosołu. Prosta sprawa: bulion warzywny lub mięsny (wedle uznania), marchewka, seler i pietruszka pokrojone w drobne słupki, sól i pieprz. Jak dotąd nie ma w tym rosole nic nadzwyczajnego. I właśnie tu pora na cały "sekret" mojego rosołu. Otóż użyłem jeszcze pora, którego najpierw pokroiłem w grube plasterki, zamarynowałem w miodzie, sosie sojowo-grzybowym i niewielkiej ilości oliwy, a następnie wstawiłem na 3 godziny do lodówki. Po tym czasie wrzuciłem go (razem z resztką marynaty) do garnka, podsmażyłem dosłownie przez ok. 1 minutę, zalałem bulionem i dodałem resztę składników. No i jeszcze ważna sprawa: roztrzepane jajo, które wlewamy  do zupy pod koniec jej przygotowywania (cały czas mieszając). Na koniec wszystko zagotowujemy. Całość polecam podać z makaronem ryżowym. Smak - nieporównywalny z tym co można sobie wyobrazić, czytając ten tekst. Rosół jest aromatyczny, z grzybową nutą, czuć delikatnie słodkawy posmak, lecz w żadnym wypadku nie dominujący. Do tego wszystko jest lekkie i rozgrzewające. 

Drugie danie? Kolejny, wydawać się może, banał: pierś z kurczaka. Najpierw została zamarynowana w oliwie z bazylią, następnie obsmażona i wrzucona do piekarnika na kilka minut. Przy okazji do nagrzanego piekarnika dorzuciłem jeszcze talarki z bakłażana doprawione grubo mielonym pieprzem. Teraz część najważniejsza - sos! Otóż postanowiłem czymś wzbogacić mojego kurczaka. Pesto (czyli jedna z najlepszych rzeczy wymyślonych przez Włochów), łyżka śmietany, ser z niebieską pleśnią oraz pieprz. To wszystko! Wystarczy podgrzać kilka minut, by składniki się połączyły i gotowe. Sos nadaje całemu daniu innego wymiaru, genialnej wyrazistości. Takie proste połączenie, a tyle smaku.