środa, 18 listopada 2015

Szybki obiad na słodko!

Wielu ludzi uważa, że jeśli obiad, to tylko wytrawny. Mam kompletnie inne zdanie na ten temat. Uważam, że równie dobrze można stworzyć coś na słodko. Na pewno trudniej jest z pomysłem na coś, co będzie słodkie, ale zarazem sycące. Nie trzeba jednak szukać daleko! 

Naleśniki z nadzieniem na bazie serka mascarpone i bitej
śmietany oraz karmelizowanym kaki z sosem czekoladowo-piernikowym
Dziś proponuję Wam moją chyba największą słabość – naleśniki. Uwielbiam je pod każdą postacią, z przeróżnymi dodatkami. Moim zdaniem to idealny obiad po ciężkim dniu w pracy czy na uczelni – szybki, prosty i pożywny. Mój pomysł na dziś to naleśniki z kremem na bazie serka mascarpone i bitej śmietany oraz karmelizowanym kaki (czy jak kto woli – persymoną) z sosem czekoladowo-piernikowym. Ważne, żeby do kremu nie dodać cukru. Otrzymujemy wtedy idealną mieszankę smaków, słodką, lecz nie za słodką. Nie można się temu oprzeć!

poniedziałek, 16 listopada 2015

Prosto, lecz nie banalnie!

Hasło to zawsze było częścią filozofii mojego gotowania. Jestem fanem kuchni klasycznej, jednak jest w tym pewne "ale". Po pierwsze, jeśli robię/jem coś prostego, klasycznego, musi to być perfekcyjne. Druga sprawa, to eksperymentowanie  z klasyką. Uwielbiam wziąć jakąś dobrze znaną potrawę  i – nie  tracąc jej tradycyjnej części – dodać od siebie coś, co trochę ją ożywi i jeszcze bardziej wzbogaci jej smak.

Polędwiczka wieprzowa w miodzie, ziarnach słonecznika i sezamu
na gryczanym "kaszotto" z rukolą. 
Zawsze chciałem, żeby w moich wpisach każdy, czy to dopiero zaczynający przygodę z gotowaniem, czy już gotujący bardziej "na poważnie”, mógł znaleźć coś dla siebie. Dziś będzie o czymś na początek, od czego można wystartować, a mianowicie o jednym z najbardziej wdzięcznych rodzajów mięsa – polędwiczce wieprzowej. Najpierw kilka istotnych spraw, zanim przystąpimy do części właściwej gotowania. Po pierwsze, podstawą jest dobrej jakości mięso. Kupujmy je najlepiej w sklepach typowo mięsnych, a nie w hipermarketach, bo wtedy możemy być bardziej pewni jego świeżości. Polędwiczka powinna mieć masę 250-350 g. Szczególnie ważne jest, żeby nie kupować zbyt dużych kawałków, gdyż istnieje wtedy ryzyko, że zwierzę, z którego nasze mięso pochodzi, było zbyt stare (jakkolwiek dziwnie to brzmi). Będzie ono wtedy zbyt włókniste, przez co nawet przy idealnej obróbce termicznej będzie twarde. Zakładam, że mamy już nasz główny składnik. Teraz czas na marynowanie. Tu mamy chyba największe pole do popisu, mnogość konfiguracji przypraw jest ogromna. Chciałbym Wam przedstawić jedną z bardziej klasycznych wersji, do której dodałem coś od siebie. Polędwiczka wieprzowa idealnie komponuje się z miodem. Mieszamy 3-4 łyżki miodu z 2 łyżkami oleju. I na tym można byłoby zakończyć, jednak ja dodaję jeszcze do tego rozdrobnione, prażone ziarna słonecznika i sezamu. Nacieramy polędwiczkę pieprzem (nie solimy, mięso będzie twardsze, posolić jest lepiej już na patelni). Następnie pakujemy do pojemnika z marynatą, szczelnie zamykamy i wstawimy do lodówki na minimum 4 godziny (a najlepiej na całą dobę). Nagrzewamy piekarnik do ok. 180 stopni. Na rozgrzaną patelnię z odrobiną oliwy wrzucamy polędwiczkę i obsmażamy, dosłownie po kilkanaście sekund z każdej strony. Chcemy tylko zamknąć pory, tak by wszystkie soki zostały w środku. Następnie patelnię z polędwiczką wkładamy do rozgrzanego piekarnika na 10-15 minut, zależnie od wielkości kawałka mięsa (mniej więcej w połowie możemy obrócić mięso na drugą stronę). Idealne mięso po wyjęciu z piekarnika będzie delikatnie uginać się przy próbie uciśnięcia palcem, jednak nie powinno być zbyt sprężyste. Po wyjęciu z piekarnika, polędwiczka przed pokrojeniem i podaniem powinna odpocząć ok. 3-4 minut na desce. Kwestia dodatków też jest dowolna. Między innymi dlatego polędwiczka jest tak wdzięcznym rodzajem mięsa. Ja ostatnio podałem ją na gryczanym "kaszotto" z rukolą. Było wyśmienite! Zachęcam Was do "zmierzenia" się z polędwiczką. Nie taki diabeł straszny, jak go malują :).

środa, 11 listopada 2015

Z miłości do słodkości

Nie da się ukryć, że jestem strasznym łasuchem. Trudno mi przejść obojętnie obok cukierni, co jest w tym momencie małym przekleństwem, bo w okolicy, w której obecnie mieszkam, na każdym rogu można kupić coś słodkiego i to bardzo dobrej jakości (choć w przeszłości nie było inaczej, gdy wracaliśmy z przyjacielem z zajęć bardzo często wstępowaliśmy do naszej ulubionej cukierni/piekarni, w celu zakupu pieczywa, oczywiście zawsze kończyło się na tym, że wracaliśmy jeszcze z czymś słodkim). Dużo rzadziej zdarza mi się upiec/zrobić coś samemu, a na pewno było tak kiedyś, trochę ze względu na to, że wydawało mi się to zawsze dość czasochłonne. Nic bardziej mylnego! Nie raz wystarczy kilkanaście minut, by stworzyć coś smakowitego, a dowodem tego jest zrobione ostatnio ciasto marchewkowe. W sumie 15 minut pracy, a satysfakcji z tego co niemiara. 

Składniki:

1,5 szklanki mąki
3/4 szklanki cukru
1 szklanka oleju
4 jaja
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1 łyżeczka sody oczyszczonej
3-4 łyżeczki przyprawy korzennej
1 cukier wanilinowy
1/2 szklanki bardzo drobno posiekanych orzechów włoskich (opcjonalnie)
2 szklanki drobno startej marchewki (odciśniętej)
cukier puder do dekoracji

Korzenne ciasto marchewkowe z orzechami włoskimi -
po prostu nie da się mu oprzeć. 
Piekarniki ustawiamy na 180 stopni (grzałka dolna i górna, bez termoobiegu). Suche składniki tj. mąkę, proszek do pieczenia, sodę i przyprawę korzenną mieszamy. W drugim naczyniu ubijamy jajka z cukrem i cukrem wanilinowym. Gdy uzyskamy gładką, puszystą masę dolewamy stopniowo olej (nie przestajemy ubijać). Powinniśmy uzyskać jednolitą masę, do której dodajemy (ciągle mieszając) mieszaninę suchych składników. Na koniec wrzucamy startą marchewkę i orzechy włoskie. Ciasto będzie dość gęste ale bez obaw, właśnie takie ma być. Wlewamy je do natłuszczonej formy (ja użyłem formy do tart o średnicy 28 cm i wysokości ok. 3 cm, lecz równie dobrze może to być standardowa tortownica) i wrzucamy do nagrzanego piekarnika na 40-45 minut. Po tym wyjmujemy, studzimy i posypujemy cukrem pudrem. 
Tę wersję ciasta lubię najbardziej. Jest puszyste, a zarazem wilgotne, ze wspaniałym korzennym aromatem. Idealne na każdą okazję. Gwarantuję wam, że praca zajmie wam nie więcej niż 15 minut, a najbardziej będzie wam się dłużył czas, gdy ciasto będzie już w piekarniku, ale to przez to, że będą się z niego wydobywały cudowne aromaty. Spróbujcie sami, jestem pewien, że nikt nie będzie żałował!

wtorek, 10 listopada 2015

"A Tobie się tak chce?!"

To jest w zasadzie pierwsze pytanie jakie słyszę od części znajomych, widzących zdjęcia dań stworzonych przeze mnie. Niby pytanie proste i odpowiedź mogłaby się wydawać oczywista, jednak po głębszej analizie, wcale tak nie jest. Moim zdaniem istotna jest definicja samej "chęci". Uważam ją za coś bardziej chwilowego, coś od czego wszystko się zaczyna, jednak wraz z upływem czasu, wraz z dalszym zgłębianiem danej dziedziny, owa "chęć" ewoluuje w "potrzebę". Ma ona wydźwięk czegoś bardziej trwałego, od czego nie da się tak łatwo uwolnić (oczywiście w pozytywnym znaczeniu). Właśnie tak to wszystko wyglądało u mnie. Moja przygoda z gotowaniem zaczęła się, zapewne jak u większości, w  domu rodzinnym. Podpatrywanie wyczynów kuchennych mamy i babci, to poczucie robienie czegoś ważnego gdy te prosiły o pomoc podczas przygotowań do świąt i spotkań rodzinnych. Jako dziecko zawsze byłem dumny z tego, że miałem wkład w chwalone przez rodzinę ciasto, upieczone przez mamę czy inne danie, które było jak zwykle wyśmienite (jak wszystkie dania robione przez nasze mamy i babcie). 
Naleśniki z czekoladą i karmelizowanym bananem - proste,
zarazem bardzo smakowite (to było moje pierwsze danie, tak
bardziej na poważnie).
Później, było mi już chyba jeszcze łatwiej jeśli chodzi o chęci. Wyjechałem na studia bardzo daleko od miejscowości rodzinnej, wiec nie było nawet mowy o zbyt częstych powrotach, nawet na niedzielne obiadki mamy. Nie wyobrażałem sobie także, żywienia się półproduktami i żywnością wysoce przetworzoną. W taki sposób zacząłem stawiać pierwsze, już całkowicie samodzielne, kroki w kuchni. Początki nie były wcale takie łatwe, ale na szczęście internet pomógł. Przeglądałem blogi, czytałem przepisy, szukałem wskazówek i jakoś moje gotowanie zaczęło nabierać kształtów, Właśnie chyba ten moment, był momentem przerodzenia się "chęci" w "potrzebę", bo jak powszechnie wiadomo sukcesy sprawiają, że chcemy pracować jeszcze więcej, odkrywać zakamarki i szukać jeszcze głębiej.

poniedziałek, 9 listopada 2015

Nastał ten czas!

Po wielu radach od znajomych i przyjaciół wreszcie do tego dorosłem. Zaczynam swoją przygodę z blogowaniem. Myślałem już o tym od długiego czasu, ale jak to zwykle bywa, czasem spychamy różne rzeczy na dalszy plan, jednak pomyślałem, że czas zmierzyć się z czymś nowym. Inną sprawą jest to, że nigdy nie chciałem prowadzić standardowego bloga o kuchni. Nie, to zdecydowanie nie dla mnie, w sieci jest tego bardzo dużo, a jednak chciałbym stworzyć coś swojego. Właśnie taki będzie ten blog: mniej będzie samych przepisów, a więcej o samej pasji gotowania, historiach z nią związanych, o jedzeniu, a raczej o sztuce jedzenia. Zapraszam do lektury!